wspaniały, aż wreszcie wyciągnęła olśniewający jedwabny szal w
szmaragdowo zielone i jaskraworóżowe wzory - wspólny prezent od Karoliny i Matthew. Natychmiast owinęła się nim, wiążąc końce na odsłoniętym brzuchu. Podmuch wiatru z ogrodu rozwiewał długie frędzle, tak że kiedy Chloe wniosła tort, omal nie zajęły się od płomieni świeczek. Przyszła pora na perfumy od Matthew. Imogen podziękowała mu wylewnie, nawet pocałowała go w policzek, tak że przez chwilę prawie uwierzył w jej szczerość, zaraz jednak uchwycił w oczach dziewczynki ów szczególny błysk, który mu przypomniał, jak sprawy się mają naprawdę. - Widzisz? - Karo przechyliła się przez sofę, by szepnąć mu do ucha: - Naprawdę się ucieszyła, chyba teraz sam widzisz, kochanie! - To dobrze - odparł, nie podtrzymując tematu. Ale godzinę później, gdy uroczystość dobiegła końca i zaczęło robić się chłodno, poszedł na górę po sweter dla Karoliny, zostawiając resztę rodziny w salonie. Gdy tylko zamknął za sobą drzwi sypialni i ruszył w stronę komody, usłyszał na korytarzu kroki. Wyciągnął kremowy bawełniany pulower z wycięciem w serek i wyszedł. Po drodze musiał minąć łazienkę obok pokoju Chloe. Drzwi były otwarte. W środku, przy muszli, stała Imogen i patrzyła mu prosto w oczy. W ręku miała perfumy. Te, które jej dał. Matthew wiedział, że powinien odejść, to byłby najmądrzejszy ruch, który zapewne najbardziej by ją wkurzył, nadal jednak stał i patrzył. Imogen przechyliła buteleczkę, wylała zawartość do ostatniej kropli, po czym spłukała muszlę i uśmiechnęła się triumfująco. Rozegrał to najlepiej, jak potrafił: skinął głową i skłoniwszy się lekko - ot, taki drobny przejaw kurtuazji, który jednak dał mu pewną satysfakcję - ruszył w stronę schodów. - Karo! - zawołał cicho, zatrzymawszy się w progu salonu. - Pozwól na słówko. 97 Zmarszczyła nieznacznie czoło, ale posłusznie wstała. Widział po twarzy żony, że domyśla się, iż zaraz usłyszy coś nieprzyjemnego na temat córek. Oczywiście zrobiło mu się jej żal, uznał jednak, że ma dość spokoju za wszelką cenę. Pociągnął ją do kuchni i spokojnie wszystko opowiedział. - Mniejsza o te perfumy, Karo. To tylko idiotyczne marnotrawstwo aroganckiej, zepsutej smarkuli. - Wbrew swym intencjom czuł narastającą złość. - Ale Imogen (zresztą, moim zdaniem, dotyczy to także Flic) najwyraźniej uważa, że może mi zrobić każde świństwo, bo jej matka nawet nie kiwnie palcem. Karolina była zdumiona, oszołomiona. - Nie mogę tego pojąć... - Oparła się o lodówkę. - Chcesz powiedzieć, że Imo wylała twoje wytworne perfumy do kibla? - Upewniwszy się, że to zobaczę. A mówię ci to tylko dlatego, że urodziny czy nie, od tej chwili nie zamierzam już tracić czasu na zdobywanie sympatii twoich córek. - Jasne, że nie. Co chcesz, żebym zrobiła? - Sama zdecyduj. Nie będę ci niczego dyktował, ale wiedz, że ten drobny incydent przepełnił kielich mojej goryczy. - Tak... No tak... - W porządku. - Matthew pochylił się, żeby odsunąć kosmyk włosów z jej twarzy. - Wrócę teraz do twojej matki i Chloe,