wypadku Amandy. Detektyw Phil de Beers śledzi Mary Olsen i wkrótce
powinien się odezwać. Nawet jeśli nie ufamy Montgomery'emu, Everett jest po twojej stronie, Quincy, a agentka specjalna Glenda Rodman najwyraźniej wie, co robi. Możliwe, że pomoże nam w zrozumieniu pewnych szczegółów. - Będziemy siedzieć i czekać - mruknęła Kimberly. - Będziemy się zastanawiać nad tym, gdzie uderzy. - Mamy pewne wyprzedzenie - odparła Rainie. - W przypadku Man¬ dy to on miał przewagę, ponieważ była jego pierwszą ofiarą. W przypadku Bethie też miał przewagę, bo wtedy też nic nie wiedzieliśmy. Teraz wiemy już całkiem dużo. I dokładnie - zerknęła na zegarek - za trzy godziny znajdziemy się poza strefą rażenia. Wreszcie to my zyskamy przewagę w jego grze. 161 Kimberly i Quincy zgodzili się z nią. Rainie wróciła do swoich notatek. - Mam też drugą osobę, którą powinniśmy sprawdzić. Według Zane'a, sponsorem Mandy w AA był jej szef Larry Tanz, właściciel restauracji, w której pracowała i ona, i Mary Olsen. Nic o nim nie wiem, ale biorąc pod uwagę dziwne zachowanie Mary oraz fakt, że pan Tanz znał zarówno Mary, jaki Mandy... - Warto się nim zająć - dokończył Quincy. - Poprosiłam mojego nowego znajomego Phila de Beersa, żeby go sprawdził. Wiesz - dodała poważnie - on pija kawę z dodatkiem whisky. Przy tym moja skłonność do śmietanki i cukru wygląda dość niewinnie. Quincy i Kimberly wybałuszyli oczy. W tej chwili wyglądali jak ojciec i córka. Rainie przewróciła kartkę w notatniku. - Ponadto znam pseudonimy, którymi posługiwał się sprawca. W Fila¬ delfii używał nazwiska Tristan Shandling. Quincy, trzeba sprawdzić baza danych twoich dawnych spraw. Może coś znajdziemy. Natomiast dwadzie¬ ścia miesięcy temu w Wirginii, kiedy na spotkaniach AA zaprzyjaźnił się z Amandą, nosił nazwisko Ben Zikka. - Co?! - krzyknął Quincy. - Ben Zikka - powtórzyła Rainie. - To nazwisko... - Nie! A to skurwiel! No nie! Quincy poderwał się od stołu. Złapał za telefon i zaczął nerwowo wybierać numer. Tak mocno ściskał słuchawkę, że knykcie mu zbielały. Musiało się stać coś naprawdę złego. Nie rozumiała. Popatrzyła na Kimberly i zobaczyła, jak jej twarz robi się biała jak ściana. - Dziadek... - szepnęła Kimberly. - Nie! - Rainie zamknęła oczy. - Żadne z nich nie pomyślało o ojcu Quincy'ego. Ten stary człowiek, chory na Alzheimera, był w domu starców. -No nie...! - Poproszę z domem starców Cienisty Azyl - warknął Quincy, a po chwili dodał: - Z Abrahamem Quincym proszę! Jak to go nie ma?! Musi tam być! Przecież on wymaga całodobowej opieki lekarskiej! Syn go zabrał? Jego syn, Pierce Quincy zabrał go dziś po południu? Oczywiście, wylegitymowali go państwo. Oczywiście, pokazał prawo jazdy. Jego syn Pierce Quincy... Twarz Quincy'ego zastygła jak maska. Rainie nie mogła się poruszyć. Podejdź do niego - pomyślała - dotknij go. Ale wiedziała, że nie jest w stanie tego zrobić. Wiedziała, że również Kimberly nie jest w stanie tego zrobić. Patrzyły na człowieka, który przeżywa największe katusze i nie mogły mu pomóc. Rozłączył się. Przyłożył słuchawkę do szyi, jakby ten plastikowy przedmiot był czymś szczególnym. 162