Dzień? Dwa? Tydzień? Wieczność? A potem? To nie jest porwanie dla okupu, o nie. Olivia
znała prawdę; porywaczka chce ją zabić. Ją i dziecko. To tylko kwestia czasu. – Ciekawe, co porabia twój mąż, O1ivio. Czy już się domyślił, że zaginęłaś? – Ta myśl wydawała się sprawiać porywaczce dziwną satysfakcję. O1ivia najchętniej rozerwałaby ją na strzępy, ale musiała znosić jej obecność. – Ach, rozumiem – ciągnęła wariatka. – Uważasz, że jest bohaterem. Wyrobił sobie nazwisko w Nowym Orleanie, co? Że niby taki świetny z niego policjant? Nabrał wszystkich, dosłownie wszystkich. – Nakręcała się, w oczach rozbłysła nienawiść. – Nie chcę psuć twojej wizji bohatera, ale prawda jest taka, że Rick Bentz to kawał drania. Wypalony glina, do tego kiepski. Zabił dziecko, mówił ci o tym? – Uniosła brwi. Wręcz biła od niej radość, że może opowiadać o Bentzu i ma słuchaczkę chciwie chłonącą jej słowa. – Twój mąż to dno, O1ivio. A ty? No cóż, miałaś pecha, że też za niego wyszłaś. Wiesz dlaczego? Twój mąż jest takim dupkiem, że ty za to zapłacisz. Ty i inne. Spojrzała na zegarek, zaklęła, zdenerwowała się. Przez chwilę rozglądała się po pomieszczeniu, wzięła kanister z rogu, uśmiechnęła się. Mała niespodzianka. Strach Olivii przerodził się w panikę. Wariatka podpali łódź! Z nią pod pokładem. – Nie – bełkotała zaklejonymi ustami. – Nie! – Gniewnie uniosła dłonie do twarzy, szukała brzegu taśmy. Zmusiła palce do wysiłku i szarpnęła, zrywając sobie przy okazji pas skóry z ust policzków. – Nie! – Powtórzyła, ale porywaczka nie zwracając na nią uwagi, pobiegła na górę po metalowych schodkach. Boże, Boże, Boże! – Nie rób tego! – zawołała za nią. Kobieta zawahała się na szczycie schodów. Czyżby słyszała jej błagania? Czyżby miała jej wysłuchać? – Błagam! – jęknęła Olvia desperacko. Wariatka prychnęła: – Mam to gdzieś! O, nie. Przerażona do granic obłędu O1ivia krzyczała i szarpała za pręty, ale jej dłonie osuwały się co chwila; wciąż jeszcze nie odzyskała pełnej sprawności. – Nie! Proszę. Usłyszała trzask. Zgasło światło. Całe pomieszczenie znalazło się w ciemności. Trzasnęły drzwi. Olivia poczuła łzy na policzkach. Czekała na odgłos rozlewanej benzyny, na upiorny syk zapalanej zapałki, na trzask płomieni. Słyszała jedynie ciszę. Rozdział 32 Hayes domyślał się, że zapowiada się długa noc. Jechali do Encino. Martinez i Bentz podziwiali nocny krajobraz, on tymczasem zadzwonił do Corrine i wykręcił się z planów na wieczór. Wiedziała, że będzie pracował do późna, i proponowała, żeby wpadł do niej i przenocował na kanapie. Zazwyczaj to działało, dzisiaj jednak nie miał pojęcia, o której skończy, a nie chciał, żeby czekała. – Nadgodziny? Znowu? – Wyczuł jej irytację. Miał tylko nadzieję, że pozostali jej nie słyszą. – No trudno. Znowu. Corrine nie była zachwycona, ale nic nie mógł na to poradzić, nie teraz, jadąc do Enemo z dwojgiem pasażerów w wozie. Nie lubił prowadzić rozmów osobistych przy świadkach. Martinez i Bentz taktownie patrzyli w inną stronę, ale i tak było mu głupio. Zwłaszcza że Corrine romansowała z Bentzem. Ale miał do wyboru – albo zadzwoni teraz, albo w ogóle. Tak to jest, kiedy się nie ma prywatnego życia, pomyślał, skręcając. – Oby państwo Salazar byli w domu – mruknął. Kilka przecznic od Ventura Boulevard domki były małe, jednopiętrowe. Powstały po drugiej wojnie światowej. Na szerokich trawnikach widniały ślady palącego słońca. Salazarowie mieszkali na rogu. Jaskrawa farba, jaką pomalowano ich dom, w świetle latarni przybierała odcień popiołu. Na ogrodzeniu oddzielającym część posesji wisiała przyczepiona łańcuchem tabliczka: „Uwaga, zły pies”. – Super. – Martinez się skurczyła. – Nienawidzę psów. Hayes zmarszczył brwi.